WPIS PIERWSZY
Czyli tak... Nie spałem dzisiaj do 4 nad ranem, nie mogłem po prostu zasnąć. Filip puszczał jakieś tiktoki w tle po pierwszej nad ranem, a że nie reagowałem na nie od dłuższego czasu, to pewnie uważał że spałem, więc moje uwagi w jego stronę były by najprościej w świecie nieadekwatne do mojego zachowania, a więc cierpiałem z powodu braku zdecydowania. O trzeciej do kurwy nędzy poszedł pod prysznic i na pełnej piździe puszczał skecze Walaszka na głośniku swojego telefonu. Skurwysyn. No cóż, zacząłem zasypiać około 4 nad ranem. Wstałem już po ćwiczeniach z rachunkowości. Jeżeli nie zacznę ponownie chodzić na te wykłady to będę miał przesrane. Nie poszedłem także na wykład. Ledwo co wyłamałem się na wyjście z łóżka, w ogóle nic mi się nie chciało, powiadam. No ale wyszedłem, wyszedłem, wszedłem. Do tramwaju, znaczy się. No a w tramwaju zaczęły dopadać mnie natrętne myśli, nie chciałem iść na ćwiczenia z MSG, nie chciałem nic w ogóle robić. Już pod uniwersytetem, wchodząc do budynku C, spóźniony wraz z tramwajem, stwierdziłem że to pierdole - nie idę. Wymyśliłem jakąś wymówkę, a wchodząc do sali poprosiłem Doktora aby wyszedł ze mną spoza sali. Wytłumaczyłem mu że mój ojciec zadzwonił do mnie i poprosił abym podjechał do Piły jak najszybciej się da. Doktor stwierdził że nie ma problemu, poprosił abym podpisał listę obecności, a zadania na te zajęcia podesłał na jego maila. Upiekło mi się po całości - a po powrocie do domu nadal nie robiłem nic. :)
Bez sensu, kompletnie. Panie. No, gadałem dzisiaj z Simonem. Nie graliśmy dzisiaj, opowiadał mi o swoich przygodach, pokazywał mi różne zdjęcia, czy to z pracy, czy to z wycieczek rowerem nad morze w Niemczech. Takie ciekawostki. Biedak nadal martwi się swoją wagą, biernością wobec podejmowania działań aby schudnąć i tak dalej. Bidok. Nigdy nie wyobrażałem sobie że osoba w związku może być tak zagmatwana problemami. Nie wiem jak często gada ze swoją dziewczyną - ale z faktu że mi o tym mówi, pewnie jej się o tym nie zgrzesza aby nie narzucać jej swoich problemów. Czyli sytuacja analogiczna do tej, jaką ja mam z nim. Staram się w ogóle mu nie przedstawiać moich problemów, być dla niego amortyzacją jak najwyżej, byleby mógł się spowiedzieć, lepiej się poczuć i lecieć dalej. Chłopie, kurwa, szerokości, bylebyś się nie zmarnował. Błagam wytrzymaj, żal by mi było ciebie. Kurwa, czemu nawet ludzie w pozornie szczęśliwej pozycji, szczęśliwi nie są? Czy to podejście? Czy to jakaś bariera myśleniowa? O co chodzi? Czemu po prostu nie można być szczęśliwym do kurwy nędzy, nie musieć karmić się tymi chwilowymi wyzwalaczami szczęścia, jakimiś pierdołami...
Nie robiłem wczoraj (04.12.2024) wpisu bo po 22 zadzwoniłem do Marcelego i gadaliśmy o istocie alter ego i potrzeby przedstawiania się przed samym sobą w kontekście bycia kimś innym. Niestety wraz z tą koncepcją, Marceli przyjął niestety format który robi jakaś v-tuberka z Niemiec, który jest dla niego w jakiś sposób ważny. To całe "niestety" bierze się stąd że chce teraz kupić sobie headset VR i z tym jakiś model. Robiłby w taki sposób filmiki podobne jak ta v-tuberka. Starałem przekazać mu że tu chodzi o treść, a nie formę, ale uporczywie trzyma się kupienia sobie drogiego sprzętu tylko po to aby robić coś, co najpewniej będzie chciał porzucić prędzej czy później. Nie wiem jak do tego podjeść. Marcel najpewniej nie jest po prostu ze sobą szczęśliwy, i chce też wyglądać inaczej no ale... kurwa, ziom, po prostu siebie narysuj inaczej, poproś o komisza czy coś, nwm... nwm.
Jakiś z tego wniosek czy coś? Eh, nie. Nic a nic, byle wytrzymać do jutra.
kondzior out