ZDAŁEM MATURĘ



Hejka, zacznę tak; jestem zbyt leniwy aby posiadać dziennik w formie fizycznej. Nie widzę siebie pisząc przez godzinkę czy dwie w notatniku na temat jakiś pierdół które przydażają mi się w dniu. Jednakże pisanie o nich na klawiaturze... No jest to o wiele mniej czasochłonny proces, więc czemu by nie. Tak zróbmy. Udowodniłem sobie już że potrafię robić rzeczy systematycznie. Pochwalę się; prowadziłem przez ponad trzy miesiące serię "#fixtf2 news" na serwisie YouTube. Robiłem to przez praktycznie całe wakacje, przez 49 dni pod rząd, a następnie z przerwami, po pewnym czasie zainteresowanie protestem zmalało, a wraz z spadkiem zainteresowania zmalała aktywność społeczności TF2. A więc robiłem filmik w którym po prostu stwierdzałem że "nic się nie stało" i tyle elo. Wracając, w czym ma pomóc mi ten dziennik? Po pierwsze, w utrwaleniu wspomnień, wydarzeń z życia codziennego, co w jaki sposób i kiedy się wydarzyło. Po drugie, chcę rozwinąć swoje umiejętności pisarskie, a za razem zobaczyć czy jakiekolwiek z moich historii mogły by trafić do mojego wymarzonego projektu; chamskiej opowieści o samym sobie pod jakimś pseudonimem.

A więc, co się działo od 1 maja tego roku? Już wam- sobie mówię...

W maju zaczeliśmy pisać na drugim semestrze studiów końcowe kolokwia i egzaminy. W międzyczasie także przygotowywałem się na zdanie warunku z matematyki. Zdałem wszystko poza jednym egzaminem z ZŁD. Krótko mówiąc poszło praktycznie jak po maśle! Minus ZŁD. Prospekt wakacji w Poznaniu po karkołomnej walce z Mikroekonomią, Matmą, a następnie Makroekonomią okazały się warte swojej ceny, od 7 lipca byłem wolny aż do 28 września. A więc, zacząłem ostro, bo 3 czerwca zacząłem prowadzić tą serię na youtube. Już opisałem jak to wyglądało, ale nie opowiedziałem o tym, co mi to przyniosło! Otóż to, chociaż wracając z pracy po 22 bądź 23, bardzo często nie miałem siły na to aby wyszukiwać info o fixtf2 a następnie robić o tym materiał, ale po prostu się przełamałem i leciałem z tym jakby mnie kompletnie pojebało. Cyku pyku, 54 filmików później, i nagle okazało się że mam widownię 5000 ludzi, 870 tysięcy wyświetleń na moim kanale i ponad 1200 zł w zarobkach z youtube, łola boga, to było coś. W międzyczasie także podróżowałem; byłem między innymi w Niemczech, Holandii, Belgii, Czechach, Szewcji, Danii i na Ukrainie, pracowałem, i inne takie.

Z tego co pamiętam zaczęło się od wyprawy do Tilburga w Holandii gdzie pojechałem wraz z Marcelim aby odwiedzić jego siorkę. Tysiąc kilometrów w jedną stronę, a więc z pozka wyjeżdżaliśmy około siódmej nad ranem. Powoli przebijaliśmy się w stronę Polsko-Niemieckiej granicy, nic ciekawego się nie działo, Marceli potrzebował chwili aby się przespać, a więc po prostu siedziałem w ciszy i jechałem. Nie pamiętam dokładnie gdzie, ale w polsce ujrzałem Czarny punkt... Przypomniało mi się wtedy jak za dziecka jeżdżąc z rodzinką na wakacje, w góry czy do dziadków na mazowszu często widywałem te zółte tablice z literą "x" na czarnym polu, z kropką która chyba miała symbolizować czaszkę. Ojciec namiętnie opowiadzał mi o tym jak to trzeba uważać na drogach, ludzie na nich często umierają, albo przez swoją nieuwagę lub też brawurę. Czułem się z tym bardzo niekomfortowo... Mniejsza, przed granicą zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, chyba Avia czy coś - zatankowałem do pełna, bo chyba wyjechałem z 7 litrów diesla, a następnie poszedłem się wyszczać. W sklepie spotkałem innych polaków, załapałem kontakt i pochwaliłem się gdzie jadę. Oni akurat jechali do Francji... Rozprostowałem się przed autem, wsiadłem, i jechałem dalej. Przed granicę niemiecką był ogromny korek, staliśmy w nim chyba z 40 minut, akurat kilka dni po naszej podróży odbywały się jakieś mecze EURO 2024, więc policja i urząd celny po obydwu stronach często sprawdzał różne auta. Nam się upiekło, szkopy akurat nic od nas nie chciały, więc wbiliśmy na autobahn numer... 10? W kierunku autobahn 2. Gdzieś za Berliner-Ringiem potrzebowałem ponownie pit-stopu. Znalazłem jakiś mop i potruchtałem w tą i we wtą, a następnie zapaliłem papierosa. Pamiętam jak miło było wciągnąć ten trujący szajs przez krtań do płuc, było w tym coś magicznego - myślę że dla mnie palenie wtedy było rytuałem, chwilowy stop aby poczuć się jak postać filmowa, ale po części także uzależnienie. Może po prostu lubiłem ciągnąć buha i tyle - taka fiksacja oralna. Ano, więc - z planowanego przejazdu który miał trwać 10 godzin, przejazd trwał prawie cały dzien, 13 czy 14 godzin. Po części z faktu że zatrzymalismy się w Niemczech w Kauflandzie, kupiliśmy piwa i innego szajsu za euro, napierdoliłem się energolem, żelkami, zajebałem jeszcze jednego papierosa i jechaliśmy dalej. Dotarliśmy do Tilburga tak zmęczeni że ledwo prowadziłem. Do mieszkania siorki Marcelego od miejsca parkowania był rzut beretem, więc wkasaliśmy dupę w troki i zatargalismy torby do niej. Zostalismy powitani jakimś tam żarełkiem a następnie siorka Marcelego i jej narzeczony poszli spać. My w międzyczasie mieliśmy fantastyczny pomysł aby pójść z piwkiem na teren ich ogródka. Ogródek sąsiadował oknem z ich sypialnią. Gdy się skapneliśmy, wyłączyłem latarkę w telefonie, a następnie stwierdziłem "ej światło-" po czym lampka ogrodowa która była przybita do szopy włączyła się automatycznie. Starając się nie śmiać że prawie obudziliśmy siorkę marcelego, która musiała iść do pracy na 6 - wyszliśmy przed blok i śmialiśmy się tak że prawie się posikałem. Wypililiśmy po piwku, Becks Ice, mega spoko sprawa, ja zabrałem się za filmik na kanał, a następnie położyliśmy się spać... Jak na razie na tym zakończę moją opowieść o wypadzie do Holandii bo... Nie była ona idealna, jednakże bardzo dobrze ją wspominam i tak i tak.

Wracając do repertuaru podróży - następna na liście jest Ukraina! Celem podróży był Lwów w którym spotkałem się wraz z kolegą z Dniepra, Ivanem oraz Andriyem z Kijowa. Początkowo towarzyszyć miał mi Marceli, niestety okazało się że... Marceli nigdy nie wyrobił paszportu, przez co wyglądało na to że do Lwowa pojadę sam. Wpadłem jednakże na świetny pomysł. Poznajcie Jana, mojego kolegę z Łodzi, a po części wzór do naśladowania. Jan jest najbardziej przyziemnym człowiekiem którego znam, a za razem najbardziej odklejonym. W wielu aspektach przewyższa średnią, a zwłaszcza w inteligencji i umiejętności analizy procesów pyschologicznych. Jego charakter można opisać jako nonszalancki, ale dobrze wyrobiony pod względem wytwarzania autorytetu na innych rozmówcach, zwłaszcza dzięki swojemu głebokiemu głosowi, jest poważny, kiedy wymaga tego sytuacja, ale odbiega od tego gdy klimat staje się lżejszy, uwielbia żartować, oraz nie boi się podejmować tematów trudnych. Stwierdzam że lubię Jana dlatego że bardzo mi się podoba, jest wybitnym przykładem nowożytnego mężczyzny który nie jest zbytnio przybity rzeczywistością, wierzy on bezkreśnie w to że życie jest chujowe, ale nieważne co, cieszy się z niego i czerpie, ile można. Dlatego też gdy podbiłem do niego na messengerze z propozycją wyjazdu na Ukrainę, od razu się zgodził. Zadziwiony tym, jak szybko się na to zgodził, spytałem się dlaczego tak? Wyobrażam sobie że w tym momencie uśmiechnął się, zwalił popiół z cybułu cygara i odpisał; "war tourism, jak tu nie odmówić?". Plan wycieczki wyglądał następująco; wynajmujemy hotel w lwowie na dwie noce, kupujemy ubezbieczenie na życie oraz auto Jana, którym mieliśmy jechać, przyjeżdżam do Łodzi nocą, idziemy spać, budzimy się o 6 rano i jedziemy w długą. Nooo, plan częściowo się posypał, bo wyglądało to tak...

Resztę dokończę jutro.

Dzisiaj po prostu się opierdalałem - wstałem o dziesiątej, bo do drzwi pokoju pukała pani administrator. Na nieszczęście mojego współlokatora wpadła na kontrolę sanitarną... Jest o krok od bycia wydalonym z akademika, na co przyznam że liczę. Chłop nie sprząta, ma wyjebane w to że go o to proszę, zajmuje lodówkę, zostawia plamy wody w łazience o które idzie się wypierdolić, nic nie robi jeżeli chodzi o mienie wspólne, nic!

Zedytowałem filmik z Isaaca który nagrałem z Marcelem, dwie godzinki i cyk, dwadzieścia minut materiału. Postawiłem 50 zł na bukmacherce, no ale kupon nie siadł. Pojechałem do Achaun za obwodnicą zatankować gazu, miło się zaskoczyłem gdy okazało się że sejkol chciał tylko cztery i pół litra gazu po wyjechaniu pięćdziesięciu kilosów, po czym wbiłem do sklepu samego w sobie, kupiłem dwie perły, ser, szynkę i energola do roboty na jutro. Na parkingu widziałem SEICENTO SPORTING do jasnej cholery, piękny żółty okaz z czarną klapą haha.

Po powrocie do pokoju zadzwoniłem do Simona. Było już z górki. I ja, i on piliśmy. Skończyło się jak zwykle, ten trochę mnie podpuszczał, a ja czasem też rzucałem kości w jego stronę, które bardzo chętnie łapał. Nadal nie mogę jednak się pogodzić z tym że jest już zajęty. Tacy mężczyżni jak on są po prostu uroczy. Zawsze jak z nim gadam to coś się we mnie budzi, lubię spędzać z nim czas, jest dobrym przyjacielem, ale nie mogę po prostu sobie nie pozwolić aby trochę się z nim potarmosić. Wyobrażam sobie nasze spotkanie, jak niezręcznie będzie, zwłaszcza z mojej strony. Czasem widzę go jako osobę, przyjaciela, a czasem jako obiekt pożądania. Czemu to wszystko zawsze musi kręcić się wokół seksu? Czy ja po prostu nie mogę się w kimś zabujać od tak i prowadzić czystą, nieskażoną pokusą miłością, zauroczeniem? Może nie rozumiem miłości, dla mnie miłość to tylko czyny, jakiś gest, adoracja, ale nic poza tym. No może, kurwa, słowa nie znam, "care" po angielsku. Mam, troska, musiałem to przetłumaczyć. Diabli.

Dobra. Koniec, idę spać. Właśnie jak to piszę, to w tle współlokator puszcza jakieś kurwa tiktoki na telefonie, na głośniku oczywiście. Naprawdę czuję do niego wyłącznie niechęć. Do jutra.



Powrót do dziennika

coś tam coś tam GOTHMOTH!!!